
Niezidentyfikowany początkowo obiekt latający w nocy z wtorku na środę, 20 sierpnia, eksplodował w polu kukurydzy na Lubelszczyźnie. W jednym z domów fala uderzeniowa wybiła szyby. Ludzie najpierw zobaczyli jasny błysk, a następnie głośny huk. Rano na miejscu zaroiło się od służb.

Osiny to zamieszkana przez kilkuset mieszkańców wieś położona w gminie Wola Mysłowska w powiecie łukowskim. Od rana to najbardziej znana wieś w kraju, a to za sprawą tajemniczego incydentu przypominającego historię z Przewodowa. W nocy z wtorku na środę, tuż po północy, mieszkańcy Osin najbardziej usłyszeli warkot silnika, a następnie głośne uderzenie.
"Byliśmy przerażeni"
- To było jak brzęczenie jakiegoś motorku, skuterka. Sama zastanawiałam się przez chwilę czemu ktoś jeździ o tej porze. Potem było to straszne uderzenie. Cała podłoga, wszystko w domu zadrżało. Pootwierały się drzwiczki w szafkach. Byliśmy przerażeni - opowiada nam pani Klaudia, która razem z partnerem niedawno przyjechali do Osin na wakacje z Berlina. - To było masakrycznie głośne. Pomyślałam, że to jakiś samolot spadł, albo wybuchła butla gazowa. Nic jednak nie było widać - opowiada. - Psy tylko zaczęły szczekać. Do rana była cisza. Dopiero koło 6-tej zaczęli zjeżdżać się ludzie, okoliczni ciekawscy. Dopiero potem policja - dodaje pan Przemek. Ich dom jest zaledwie kilkaset metrów od miejsca wybuchu.
Hałas było słychać w promieniu kilku kilometrów. - To było równo o północy. Słyszałem to dobrze, bo akurat byłem na podwórku, paliłem papierosa. Słyszałem ten obiekt, leciał bez żadnych świateł. Według mnie to był typowy głos drona, ale takiego bardzo dużego. Ten jego dźwięk jakby cichł, potem był błysk i eksplozja - mówi pan Grzegorz. - Mieszkam kilometr od tego miejsca, ale na sobie poczułem podmuch powietrza. - Huk był potworny, a potem smród spalenizny, siarki, kordytu. Kiedyś byłem w wojsku i pamiętam te zapachy ze strzelania - uzupełnia pan Wojciech.
"Aż podskoczyłem"
Dźwięk był tak głośny, że panią Annę wyrwał ze snu. - To był taki rumor, jakby ogromna petarda. A po tym wystrzale jakby coś się sypało z nieba, opadało na ziemię. Nigdy bym się nie spodziewała, że może tak blisko nas uderzyć coś takiego - mówi nam mieszkanka Wandowa, koło Osin.
Jej syn, Bartosz, jeszcze nie spał. Nastolatek grał na komputerze ze słuchawkami na uszach. - Huk był taki, że aż podskoczyłem na tym fotelu. Po chwili znajomy napisał, mieszka 200 metrów dalej, czy też to słyszałem. Odpisałem, że tak. Mówił mi, że u niego drzwi się zatrzęsły. To była przeraźliwa eksplozja. Wyskoczyłem od razu do okna, ale nic nie było widać - opowiada.
Do świtu było cicho. Potem rzadko uczęszczanymi drogami lokalnym prowadzącymi na miejscowe pola kukurydzy zaczęły jeździć dziesiątki samochodów. Wszystkie służby, straż pożarna, policja, prokuratura, żandarmeria, a nawet pogotowie energetyczne, na niebie po 8-ej zaczął krążyć wojskowy śmigłowiec. Wszyscy już wiedzieli, że w ich miejscowości zdarzyło się coś ważnego związanego z tym wybuchem. Na miejsce swoich korespondentów wysłały media z całego kraju: radio, telewizja, prasa, portale internetowe od RMF przez Republikę po Kanał Zero. Byliśmy tam również my.
Nikomu nic się nie stało
Jako pierwsi na polu byli policjanci i strażacy. - W toku czynności znaleźliśmy rozrzucone na przestrzeni kilkudziesięciu metrów części z metalu i plastiku. Służby ustalają z jakiego obiektu te elementy mogą pochodzić. Wiemy, że w pobliskich domach w wyniku eksplozji doszło do wybicia szyb, ale dla nas najważniejsze jest to, że nikomu nic się nie stało - mówił obecny na miejscu st. asp. Marcin Józwik, rzecznik łukowskiej policji. Jak dodał, na miejscu żadnego krateru nie znaleziono. Były jedynie połamane łodygi oraz nadpalone elementy czegoś, co spadło z nieba.
Działania straży we współpracy z innymi służbami koordynował obecny na miejscu komendant wojewódzki, st. bryg. Zenon Pisiewicz. - W naszych działaniach w pierwszej fazie uczestniczył zastęp ratowniczo-gaśniczy PSP w Łukowie wyposażony w dron. Ich skutkiem było ujawnienie szczątek obiektu, który spadł w pobliżu zabudowań na polu kukurydzy - powiedział nam szef wojewódzkiej straży. Jak dodał, działania poszukiwawcze w formie pomocy policji i prokuraturze, mogą być prowadzone w obrębie kilkuset metrów.
Pole otoczyła policja
Żeby nikt postronny nie robił tego na własną rękę, pole otoczyli policjanci. Jak wyjaśnił szef Prokuratury Okręgowej w Lublinie, Grzegorz Trusiewicz, jednym z celów było upewnienie się, że teren jest bezpieczny. Stąd badania pirotechniczne i jakości powietrza na wypadek wykrycia substancji zagrażających życiu lub zdrowiu. Dopiero po ich zakończeniu rozpoczęto właściwe oględziny.
Do dyspozycji prokuratorów ministerstwo dało wszystkie służby, wojskowe i cywilne. Części śledczych z powodu incydentu w Osinach anulowano urlopy. Powstały grupy zadaniowe, których celem jest wyjaśnienie tego, co się stało. - Zrobimy to najlepiej jak potrafimy - obiecał prokurator Trusiewicz, dodając, że śledztwo w kierunku sprowadzenia niebezpieczeństwa powszechnego zostanie wszczęte niezwłocznie.
Znalezione szczątki latającej maszyny trafią do laboratorium, gdzie przejdą dokładne badania. Specjaliści sprawdzą również ślady materiałów wybuchowych, a jeśli takie znajdą - zostaną one zidentyfikowane.
Wojsko: części starego silnika ze śmigłem
O zapewnieniu bezpieczeństwa okolicznej ludności mówił wojewoda lubelski, Krzysztof Komorski, który był jedynym przedstawicielem władzy centralnej obecnym na miejscu. Zniszczenia nie są duże, ale gdyby ktoś potrzebował wsparcia psychologicznego - służby wojewody mogą go udzielić. Możliwe są również odszkodowania dla właścicieli nieruchomości, które ucierpiały na skutek eksplozji.
Dość długo nie było wiadomo co spadło na pole w Osinach. Wojsko na początku wspomniało jedynie o elementach "starego silnika" ze śmigłem. W internecie pojawiły się pierwsze zdjęcia znaleziska, które przypominają części bojowego drona kamikadze typu Shahed. Takich irańskich maszyn używa Federacja Rosyjska do ataków na Ukrainę.
"Nie zarejestrowano naruszenia"
"W odniesieniu do informacji o znalezieniu szczątków obiektu na terenie powiatu łukowskiego, informujemy, że po przeprowadzeniu wstępnych analiz zapisów systemów radiolokacyjnych, minionej nocy nie zarejestrowano naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej ani z kierunku Ukrainy, ani Białorusi" - uspokajali wojskowi z Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych.
Niestety, jak się niedługo później okazało, brak naruszenia polskiej przestrzeni nie oznaczał tego, że przestrzeń ta faktycznie nie została naruszona, ale jedynie to, że polskie systemy takiego zjawiska nie zarejestrowały. Z czym zatem mieliśmy do czynienia? Późnym popołudniem więcej światła na incydent z Osin rzucił szef Ministerstwa Obrony Narodowej, Władysław Kosiniak-Kamysz.
Kosiniak-Kamysz: To rosyjska prowokacja
- Po raz kolejny mamy do czynienia z prowokacją Federacji Rosyjskiej, z rosyjskim dronem i mamy z tym do czynienia w szczególnym momencie, gdy toczą się dyskusje o pokoju. Gdy jest nadzieja, że ta wojna, którą wypowiedziała Rosja przeciwko państwu ukraińskiemu, ma szansę się zakończyć. Rosja kolejny raz prowokuje - powiedział.
Jeszcze więcej informacji przekazał obecny na tej samej konferencji prasowej, z-ca dowódcy operacyjnego RSZ, gen. Dariusz Malinowski. - Wczoraj wieczorem otrzymaliśmy informacje o tym, że zachodnie okręgi Ukrainy zostały zaatakowane dronami. Około 22 uruchomiliśmy system wykrywania celi oraz podnieśliśmy siły i środki do zwalczania rakiet, a na wschodnią granicę wysłaliśmy śmigłowiec Mi-24. Całą tę procedurę zakończyliśmy około północy, bo byliśmy przekonani, że nic się nie wydarzyło - przyznał generał.
Leciał zbyt nisko, a radary wyłączyli
Stało się inaczej. Mimo tego, że dron wybuchł około północy, a więc tuż po zakończeniu tych standardowych działań, informacja o eksplozji dotarła do wojska dopiero nad ranem. Na szczęście wojskowi już wiedzą, co to za obiekt.
- To był dron-wabik, który przenosił głowicę do samodestrukcji. Jest bardzo trudno wykrywalny, prawdopodobnie leciał bardzo nisko nad ziemią - przyznaje gen. Malinowski. Tuż po otrzymaniu informacji o zdarzeniu, wojsko znów poderwało Mi-24, by sprawdzić, czy takich wybuchów mogło być więcej. Żadnego przypadku poza tym z Osin nie potwierdzono.
Wygląda więc na to, że używany przez Rosję model drona bojowego typu kamikadze, najpewniej irański Shahed, niezauważony mimo podniesienia gotowości, wleciał w polską przestrzeń powietrzną znad Białorusi lub Ukrainy. Potem przebył ponad sto od wschodniej granicy i zakończył swój lot uderzeniem w pole koło Łukowa, a wojsko o całej sprawie dowiedziało się "nad ranem" a więc około 6 godzin po eksplozji.
Opozycja grzmi
- Gdyby do takiej sytuacji doszło za czasów rządów PiS, wszyscy politycy opozycji domagaliby się natychmiastowej dymisji - pisał były szef MON-u w czasie rządów Zjednoczonej Prawicy, Mariusz Błaszczak, krytykując brak jasnego komunikatu o tym, co spadło w Osinach przez większość dnia. Były minister zapytał również o to, czy to prawda, że antydronowy system "SKY ctrl" kupiony kilka lat temu, przestał być używany przez wojsko. - Jeśli potwierdzą się te informacje, będzie to oznaczało całkowitą kompromitację kierownictwa resortu - ocenił polityk opozycji.
Z kolei inny poseł PiS, Marcin Warchoł, zwrócił uwagę na rezygnację obecnego rządu z planów budowy przeciwlotniczego dywizjonu w Sobieszynie na Lubelszczyźnie - miejscowości położonej pół godziny drogi od Osin. - Tylko mówią o bezpieczeństwa, ale rozbrajają Polskę - napisał.
Bezpieczeństwo pod znakiem zapytania
Wojsko i MON informują natomiast, że sytuacja z Osin ma pomóc w budowie jeszcze lepszego systemu radarowego, który ma być podobno najlepszy w Europie. Na razie jednak problem wydaje się poważny, bo tego nowego systemu jeszcze nie ma, a obecny nie dość, że nie jest tak doskonały ja ma być, to jeszcze uruchamiany jest na krótko, tylko podczas wysokiego ryzyka. A jak pokazuje przypadek z powiatu łukowskiego, nawet wtedy coś niebezpiecznego zza wschodu może się przedrzeć. Na szczęście tym razem skończyło się na strachu i zbitej szybie. Pytanie, czy po tym co się stało Polacy mogą czuć się bezpiecznie ciągle, niestety pozostaje otwarte.
